Koncertowała z Nigelem Kennedym, Włodzimierzem Nahornym, Ewą Bem i swoim sławnym tatą Henrykiem Miśkiewiczem, ale popularność przyniósł jej dopiero duet z Cesarią Evorą i płyta „Pod rzęsami". Śpiewa zawsze i wszędzie, w samotności tańczy przed lustrem, krzyczy w samochodzie i... zabija Teodora.
Płyta: „Bitter" Meshell Ndegeocello
Książka: „Narcyz i złotousty" Hermana Hesse
Film: „Przeminęło z wiatrem"
Zapach: zapach mężczyzny. Z dzieciństwa pamiętam perfumy mojego taty - Aramis
Styl: minimalizm, bo jest najbardziej elegancki
Miejsce: Rzym
Najgorszy prezent jaki dostałaś?
Na 18-tkę koleżanki żartobliwie kupiły mi koszmarną haleczkę w różowym kolorze. Założyłam ją tylko raz: na następne urodziny. Wyglądałam tak tandetnie, jak ona. Mimo to mam ją do dziś.
Najcenniejsza rzecz?
Skrzypce z 1842 r. zrobione przez paryskiego lutnika. Grałam na nich 15 lat. Przepięknie brzmiały i były jakby przedłużeniem mojej ręki. Ale miałam z nimi też kłopot: na każdy zagraniczny koncert musiałam zdobyć od konserwatora zabytków pozwolenie na ich wywóz, a na miejscu towarzyszył mi ciągły strach, że ktoś mi je ukradnie - wychodząc z hotelu chowałam je pod łóżko.
Największa obsesja życia?
Śpiewanie. Gdy niedawno pojawiły się problemy głosowe i jakiś lekarz zasugerował mi zmianę zawodu uświadomiłam sobie, że bez tego nie wyobrażam sobie życia. Już samo wydawanie z siebie głosu sprawia mi radość - lubię krzyczeć w samochodzie, gdy jadę sama autostradą.
Co lubisz robić, a wstydzisz się do tego przyznać?
Tańczyć przed lustrem. Kiedyś robiłam to bardzo często, teraz rzadziej, ale wciąż mi się zdarza i przywołuje smak dzieciństwa.
Czego się najbardziej boisz?
Pająków. Kiedyś przeżyłam koszmar z... Teodorem. To wielki, brzydki i włochaty pająk w domku pod Warszawą, w którym spędzałam weekend. Cały dzień próbowałam się zakolegować z tym potworem, rozmawiałam z nim, nadałam mu imię, ale wieczorem perspektywa, że może mi wejść do łóżka sprawiła, że go ukatrupiłam. Dużo mnie to kosztowało, więc nie obyło się bez wojennego okrzyku.
Ulubiony pokój w domu?
Mini studio nagrań - to 15 metrów kwadratowych wypełnionych gitarami, głośnikami, wzmacniaczami i ekranami pochłaniającymi dźwięk. Jest też mikrofon z sitkiem, które zrobiłam sama z pończochy i drutu. Tam można poćwiczyć, ponagrywać. To o ten pokój z narzeczonym (gitarzystą Markiem Napiórkowskim - przyp. red.) bijemy się najczęściej.
Dom się pali, jaką rzecz z niego na pewno wyniesiesz?
Pianino. Było moim przeznaczeniem: pewnego dnia podeszła do mnie sąsiadka i zapytała, czy nie chcę kupić pianina, na którym ani razu nie zagrała, choć ma je od 8 lat. Teraz stoi w mojej sypialni. A sąsiadki już nigdy potem nie spotkałam.
Ulubiony mebel w mieszkaniu?
Azjatycki stół z salonu. Jest dosyć masywny i wydawało mi się, że optycznie zmniejsza cenną przestrzeń. Przez chwilę miałam ochotę zwrócić go do sklepu, ale gdy na nim zatańczyłam, nie mogłam się już z nim rozstać. Został.
Przedmiot w domu, którego nie znosisz?
Torby podróżne. Leżą w całym mieszkaniu, zawsze na wierzchu, nigdy nie rozpakowane. Ciągle się o nie z Markiem potykamy. Nie sposób nad nimi zapanować, bo oboje dużo koncertujemy i jesteśmy w rozjazdach. Sprawiają wrażenie, że żyjemy na walizkach.
Przedmiot marzenie?
Chciałabym, żeby ktoś mi podarował szezlong Le Corbusiera. Leżeć na nim, pić drinka i palić papierosa w długiej lufce - o tym marzę.
Co kolekcjonujesz?
Posiadamy z Markiem sporą kolekcję płyt, głównie jazzowych. Zbiór zajmuje pół ściany w salonie. To jakieś 800 sztuk.
Rzecz, która towarzyszy Ci przez lata?
Futerał do skrzypiec, który mama kupiła mi jakimś cudem za czasów kiedy w sklepach nic nie było. Jechałyśmy po niego 300 km. Jest czerwony i nigdzie na świecie nie widziałam nikogo z podobnym.
Jakie jest Twoje motto?
To fragment piosenki zespołu Bemibek: „Nigdy w życiu nie jest tak, by nie mogło jeszcze gorzej być". Dla niektórych przygnębiające, dla mnie pocieszające.
Agnieszka Kowalska
Elle Decoration, październik 2006