Całe życie kobieta niesie w sobie obraz ojca. Rzeczywisty lub wyidealizowany. Wkraczając w dorosłość, to właśnie jego podświadomie szuka w swoich partnerach.
Pamiętam, jak ojciec pchnął mój rower i pierwszy raz samodzielnie pojechałam. Zabierał na poranki do filharmonii, uczył gry na fortepianie. Ciepły, ale nigdy nie nadopiekuńczy - tak o swoim ojcu mówi Anna Kalczyńska, dziennikarka TVN24, rudowłosa, delikatna, ale pewna siebie i dobrze ułożona trzydziestolatka. Jej tata - aktor Krzysztof Kalczyński - dał trójce swoich dzieci dużo radości i beztroski, ale był wymagający. Kiedy miała zaledwie cztery lata, wysłał ją do swojej siostry do Belgii. Chciał, aby uczyła się języka francuskiego, a zarazem samodzielności. Postawił poprzeczkę tak wysoko, że Anna jest dziś szalenie ambitna. Poprzeczkę postawił również jej partnerom. - Kiedyś na¬wet byłam w związku z dużo starszym mężczyzną. Okazało się, że tata to niedościgły wzór - przyznaje dziennikarka. Szuka człowieka czułego, otwartego, niezawodnego partnera, który imponowałby wiedzą, doświadczeniem, a z drugiej strony nie przytłaczałby, nie rywalizował i - co ważne - nie rozczarowywał. A to teraz rzadkie.
Ojciec to dla córki wzór męskości. W jej podświadomości zapisuje się nie tylko jego charakter, ale i wygląd: kształt dłoni, kolor oczu, sylwetka. Dorota Miśkiewicz, wokalistka, córka saksofonisty jazzowego Henryka Miśkiewicza, opowiada, że ludzie często biorą jej narzeczonego Marka Napiórkowskiego za młodszego brata ojca. - Gdy go poznałam, miał długie włosy Kiedy obciął się prawie na łyso, zauważyłam, że jest podobny do ojca. Byłam zaskoczona. Te same niebieskie oczy, krzaczaste brwi, nawet sylwetka. I tata, i Marek mają dobrze umięśnione klatki piersiowe i noszą bardzo krótko ostrzyżone włosy - porównuje wokalistka. Dorota pamięta, jak w ósmej klasie przyprowadziła swojego pierwszego chłopaka do domu. Ojciec był chyba zdziwiony. Nagle uświadomił sobie, że w życiu córki będą też inni mężczyźni. Kilka lat później mama powiedziała jej, jak bardzo przeżywał to spotkanie, choć nie dawał nic po sobie poznać.
Krzysztof Kalczyński też bacznie i z dystansem przyglądał się pierwszym chłopakom córki. - Maciek to była taka pierwsza moja poważna miłość w klasie maturalnej - mówi dziennikarka. - Tata rozmawiał z nim, zadawał mu mnóstwo pytań, sondował jego inteligencję. Moja relacja z tatą z czasem się poprawiła. Teraz mówi do mnie czule: „moja pierworodna" lub „kochaneczku". Jej ostatni chłopak Jorgos, z którym spędziła dwa lata w Brukseli, był jak jej ojciec otwarty, ciepły, rodzinny. - Może nawet trochę przypominał go wyglądem: wysoki, uśmiechnięty, o wysportowanej sylwetce - zastanawia się Anna. Ich drogi rozeszły się, bo żadne nie chciało zrezygnować ani z rodziny, ani z pracy. On, Grek, urzędnik Komisji Europejskiej, wrócił do Salonik, Anna do Warszawy, do pracy w TYN24. Ukochany, nieżyjący już ojczym aktorki Doroty Choteckiej, choć fizycznie tak różny od jej męża Radosława Pazury, miał z nim coś wspólnego: łagodne, delikatne rysy i dobroć, którą widać w uśmiechu, zamyśleniu. Według niej, łączyła ich jedna cecha: miłość do świata. Gdy Magdalena Środa, etyk, pełnomocnik rządu do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn, przegląda rodzinne fotografie, jest zaskoczona. Na zdjęciu ślubnym jej rodziców ojciec jest bardzo podobny do męża. To niewiarygodne. Przecież ojciec i mąż to dwa zupełnie różne typy fizyczne: Krzysztof jest wysokim, szczupłym blondynem, tata dużo niższy, drobny, o ciemnych włosach. Ojciec jest socjologiem, mąż tłumaczem i pisarzem, - Obydwaj są bardzo skupieni na pracy, ciekawi świata, tolerancyjni. Z ojcem zawsze byłam w cudownym kontakcie, ale trzeba przyznać, że nie mieszkał ze mną w trudnych czasach dojrzewania. Moi rodzice rozeszli się, gdy miałam 13 lat, chyba po prostu do siebie nie pasowali. Stworzyli potem dobre, długotrwałe związki z innymi partnerami. Gdy moja córka Agata dorastała, dopiero wtedy doceniłam, co te znaczy obecność ojca w domu. Moja mama nie miała tak wspaniałej pomocy jak ja. Ilekroć z Agatą były kłopoty, a moje argumenty nie pomagały, prosiłam Krzysztofa, by porozmawiał z córką. I najczęściej było to bardzo skuteczne - opowiada. Dziś Magdalena Środa żartuje, że jej tata miał o niej zbyt wyidealizowane wyobrażenie. Przebywając poza domem, myślał, że cały czas się uczy i nie sprawia żadnych kłopotów, a tymczasem było wiele trudnych chwil. Ojciec wpłynął na wybór humanistycznych
studiów. Córka marzyła o genetyce i biologii, a nie o filozofii. Tłumaczył, ze genetyka jest bez sensu, bo od patrzenia w mikroskop będzie miała garb... A poza tym Polska jest zbyt biednym krajem, by rozwijać tę dziedzinę nauki. I posłuchała go. Dziś minister słynie w polityce z nieustępliwego charakteru i niezależności. Jej samodzielność docenia mąż, ale żeby uzyskać ją, najpierw ćwiczyła wprawki z ojcem.
Obserwując kontakty rodziców, kobieta uczy się zachowań, postaw w relacjach damsko-męskich. To, jak on traktuje mamę, często wywiera wpływ na jej późniejsze związki. W domu Doroty Miśkiewicz pomoc ojca w domowych obowiązkach nie była niczym dziwnym. Gdy wracał z koncertów, zawsze gotował i córka nigdy nie odczuwała, że to, co robi, jest niemęskie. Partnerstwa oczekuje też od Marka Napiórkowskiego, z którym jest już siedem lat. Wprawdzie porządki domowe nie są jego mocną stroną, ale stara się. Dorota mówi o nim, że jest za to bardziej zaradny niż jej tata - dba o finanse, rachunki. W jej domu rodzinnym to raczej mama załatwia wszelkie papierkowe formalności, prowadzi firmę, dba o wspólną kasę. - Marek trochę różni się od ojca charakterem - dodaje Miśkiewicz. -Jest bardziej niespokojnym duchem, ciągle go gdzieś gna, chce robić coś nowego. Jednak jest coś, co ich łączy - zarówno Marek, jak i ojciec traktują dom jak coś świętego, bardzo ważnego, o co trzeba dbać.
Dom rodzinny Barbary Labudy, doktor nauk humanistycznych, romanistki, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Rzeczpospolitej, był za to bardzo tradycyjny. Ojciec pracował i zarabiał na utrzymanie, matka zajmowała się pięciorgiem dzieci, gotowała, sprzątała. Nie miała czasu na realizację marzeń, choć była kobietą o wielkim potencjale i zdolnościach. Ciekawa świata i ludzi, organizowała dziecięce chóry przyjaciół. Ojciec czasem był z niej dumny, ale częściej marudził.
- Wynikało to z głęboko zakorzenionych obyczajów, choć i dziś wielu mężczyzn uważa, że męskość to możliwość narzucania racji, bezwzględnej dyscypliny - tłumaczy. - Mówi się: głowa rodziny, co samo z siebie ma dać prawo do rządzenia w domu. Dlatego w swoim małżeństwie szukałam przede wszystkim partnerstwa, przestrzeni dla rozwoju. Były mąż Barbary Labudy, z którym nadal żyje w wielkiej przyjaźni, gdy byli razem, świetnie umiał zajmować się domem. Wybitny intelektualista, pracował naukowo, ale to on w ich domu gotował. Ona tego nie cierpiała. Przypuszcza, że ma wstręt do domowych zajęć, bo wydaje jej się. że to tak bardzo niszczyło kiedyś matkę.
Gdyby mąż próbował walczyć z Magdaleną Środą o przywilej gotowania, z pewnością oddałaby mu pole. Ale ona kocha gotować, a on nie zamierza o to walczyć. - Kobiety są zaborcze, gdy idzie o troskę o dom i dzieci - uważa Środa. - Nie przesadzajmy: mężczyźni na pewno nie są bezradni. W końcu potrafią się domagać niewiarygodnych rzeczy. Walczą o prestiż, karierę, stołki... Gdyby tę publiczną energię skierowali na walkę o prawa do opieki nad dziećmi, prania, gotowania, z pewnością daliby radę kobiecej zaborczości.
W domu Doroty Choteckiej wydawało się, że to mama rządzi, ojczym był cichy, jednak ona nie podejmowała bez niego żadnej decyzji. W małżeństwie aktorki jest podobnie. Ona bywa kłębkiem sprzeczności, ma szalone pomysły, mąż ściąga ją na ziemię, wprowadza w jej życie harmonię i ład. - Radek cenił mojego ojczyma za spokój i wyznawane wartości - mówi aktorka. - Dla niego liczyły się najprostsze sprawy. Gdy zdałam egzamin do szkoły aktorskiej, a mimo to nie dostałam się na studia, ojczym pocieszał mnie. Mówił, żebym się tym nie przejmowała, bo najważniejsze są rodzina, zdrowie, miłość. Nawet podczas ciężkiej choroby był uśmiechnięty. Nigdy się nie skarżył, nie narzekał. Dodawał energii chorym w szpitalu. Uwielbiał ludzi, życie. Umarł, gdy miał zaledwie 56 lat, był jednak pogodzony ze śmiercią. Radek też otarł się o śmierć w wypadku. Był przez dwa tygodnie w śpiączce, potem długie miesiące w szpitalu. Lekarze przewidywali, że może nie chodzić, a on potrafił się zmobilizować i ćwiczyć - opowiada. Dorota Chotecka przyznaje, że ojczym przez całe życie pracował nad sobą, był cierpliwy i konsekwentny. Radosław Pazura też jest uparty i ma bardzo silną wolę. Dzięki temu jest dziś w lepszej kondycji niż wielu zdrowych i młodszych od niego.
Poprzez relację z ojcem dziewczyna poznaje męski świat, psychikę, zachowania. Na podstawie obserwacji kształtuje sobie pogląd na mężczyzn. Według tego klucza, już jako dorosła, wybiera i szuka życiowego partnera. Barbara Labuda przyznaje, że bezgraniczna, ale i mądra miłość to najpiękniejszy prezent, jaki ojciec może dać córce. Sama nauczyła się bezbłędnie rozpoznawać kobiety, które go dostały. - Są wyposażone w spokojną pewność siebie, taką wewnętrzną wiarę w swoją wartość - tłumaczy. - Czasem wskazuje na to głos, zachowanie, niby drobiazgi, a zauważam to w sklepie, na uczelni. Pytam wówczas, jakiego miała tatę, a ona odpowiada z uśmiechem: „Cudownego". Trochę im nawet tego zazdroszczę. Jej ojciec był świetnie wykształconym lekarzem, grał na fortepianie, znał pięć języków. Labuda przyznaje jednak ze smutkiem, że wychowany we wręcz pruskiej kindersztubie, był zbyt surowy. Nie umiał mówić o uczuciach. Pamięta, że jako dwunastolatka kupiła mu na urodziny książkę ze średniowieczną niemiecką legendą „Pierścień Nibelungów". Powiedział jej wtedy: „Bardzo ci dziękuję, to piękna i ponura opowieść". Ona dziś odczy¬tuje ten utwór jako rzecz o nieumiejętności porozumienia między ludźmi. Bardzo jej brakowało w dzieciństwie ciepła, dlatego uważa, że dawanie bezgranicznej miłości jest najważniejsze, bo buduje pewność i zaufanie. Uważa, że dyscyplina i wpajanie poczucia odpowiedzialności są potrzebne, ale nie surowość, bo ta bywa niszczycielska.
BEZ OJCA
Od nieumiejętności wyrażania uczuć jeszcze straszliwsze jest porzucenie. Córka pozostawiona w dzieciństwie przez ojca cierpi całe życie. Nie rozumie, co się stało, wini siebie, może nie była dostatecznie grzeczna? Jako dorosła szuka mężczyzny, który ma przewagę, wie lepiej. „Potrzebowałam ojca. Nie umiałam mu wtedy powiedzieć, jak bardzo. (...) Nie znajdowałam w sobie winy. Często miałam wyobrażenie, że mnie nie lubi, a więc może jednak ja byłam powodem jego odejścia? Wracałam co niedzielę. Siadałam mu na kolanach. Żartował ze mnie, z moich dużych stóp, nosa, uczesania, ale nie umiałam się śmiać. Jego żarty bolały. (...) Nie wiedziałam, co robić, żeby go zadowolić. A tego chciałam. Dlaczego przez tyle lat do niego wracałam? Szukałam go potem przez całe lata w mężczyznach w jego wieku. Nawet dziś, kiedy wszystko już wiem i rozumiem, trudno mi z tym żyć. Trudno się pozbyć żalu i głodu akceptacji" - to bolesne wyznanie pisarka Agata Tuszyńska zamieściła w swojej autobiograficznej książce „Rodzinna historia lęku". Wiele pozostawionych przez ojca kobiet reaguje jak ona. Są rozżalone, zawiedzione, chcą za wszelką cenę udowodnić, że zasługują na miłość. Od dzieciństwa noszą zapis, który nie pozwala ufać mężczyznom, bywają podejrzliwe, zazdrosne albo zbyt uległe. Czasem dzięki silnemu charakterowi, mądrej miłości partnera, psychoterapii uczą się rozpoznawać własne uczucia. Innym nie udaje to się nigdy. Niektóre po latach starają się zrozumieć zachowanie ojca i ponownie do niego zbliżyć. W filmie „Inwazja barbarzyńców" Denysa Arcanda samotna żeglarka, pływająca po oceanie, przebacza umierającemu na raka ojcu i nadaje mu wiadomość przez satelitę. Ta dociera na moment przed jego śmiercią: „Byłeś pierwszym mężczyzną w moim życiu. Kocham Cię". Dorota Chotecka we wczesnym dzieciństwie nie zaznała miłości ojca, bo odszedł. Ale gdy miała pięć lat, w jej życiu pojawił się ojczym. Od razu poczuła się bezpiecznie. Brakowało jej mężczyzny w domu, wtulała się w wujków, dziadków. „Ojczym był prostym człowiekiem, mechanikiem samochodowym, ale miał w sobie niesamowitą mądrość - wspomina. - To on wprowadził w moje życie ład i beztroskę. Pomagał mi w matematyce, zabierał do kina, na re¬wie na lodzie. Jeździłam z nim w trasy, gdy jako kierowca woził dzieci na kolonie. Chotecka przy swoim mężu czuje się równie bezpiecznie, bo ma on w sobie podobny spokój co ojczym.
Aby kobieta w pełni akceptowała siebie, dowodzi amerykańska psycholog Rose Perkins, potrzebny jest w dzieciństwie wspierający ojciec, ojczym, mężczyzna, który towarzyszy w trudnych momentach. Dzięki temu może stać się samodzielna, świadomie budować tożsamość i układać swoje związki z mężczyznami. Nawet kilkulatka marzy przede wszystkim o tacie dającym bezpieczeństwo, takim, któremu można zaufać. To zaś buduje się tylko przez wspólne przebywanie z dzieckiem, zabawy, rozmowy. Dorota Miśkiewicz nie zgadza się z poglądem, że tylko miłość matki bywa bezgraniczna, a ojcowską trzeba zdobywać. Jej te słowa wydają się okrutne i nieprawdziwe. - Nigdy nie musiałam nic tacie udowadniać, walczyć o niego. Był zawsze opiekuńczy, taki przewodnik stada. Gdy przeglądam zdjęcia z dzieciństwa, to widzę, że był przy mnie, przy łóżeczku, wózeczku, na huśtawce. Mam nadzieję, że taki dla naszych dzieci będzie mój narzeczony. Podobnie jak ojciec ciepły i otwarty, a poza tym jazzman - dodaje wokalistka. W świat muzyki wprowadził ją właśnie tata. Z Zachodu przywoził nagrania jazzu dla dzieci. Gdy zdała do szkoły muzycznej, wsłuchiwał się w jej grę na skrzypcach. Doskonale się z nim rozumiała zarówno we wspólnym muzykowaniu, jak i w zwykłym sprzątaniu. W świątecznych porządkach stanowili zgrany tandem. On podnosił książki, a ona szybko ścierała kurz.
Gdy ufa się ojcu, łatwiej nawiązywać kontakty i przyjaźnić się z płcią przeciwną. Magdalena Środa przypuszcza, że dzięki tacie nigdy nie unikała i nie bała się mężczyzn. Dzięki temu łatwiej jej być niezależną w szkole, na uczelni, gdzie wykłada, w polityce. - Myślę, że to w dużej mierze zasługa taty - mówi. - W dzieciństwie dawał mi ogromne poczucie bezpieczeństwa, był jedyną osobą, z którą nie bałam się spacerować po ciemnym lesie. Czułam się przy nim bezpiecznie. Gdy byłam mała, bardzo dużo pracował naukowo, a mnie usypiał stukot jego maszyny do pisania. Lubił mnie rozpieszczać. Czasem poza granice rozsądku - wysłany przez mamę ze mną do dentysty, zabierał mnie na lody, bo widział, że się boję. Zawsze lubił dzieci. Pamiętam, że podczas wakacji, gdy jeszcze spędzaliśmy je razem, bawił się z nami, wymyślając przeróżne, nie zawsze mądre zabawy, na przykład konkurs na największego brudasa, czyli malowanie buzi węglami z paleniska. Krzysztof, mąż Magdaleny Środy, w stosunku do ich córki zachowuje się podobnie. Jest świetnym przyjacielem i kumplem. Chodzą razem do kina, mają własny język, własne światy. Zachęca Agatę do zdobywania nowych umiejętności, rozwija kreatywność. Dojrzała miłość jest bezwarunkowa, jednak stawianie wymagań, precyzowanie oczekiwań, mobilizowanie do pokonywania trudności to najlepsze przygotowanie do dorosłego życia. Czy jednak takim wymaganiom potrafi sprostać każdy przyszły towarzysz życia?
Dziś kobiety stają się bardzo wymagające. Nie chcą powielać tradycyjnych wzorów ze swych domów, zwłaszcza gdy ojciec tylko wymaga i nic z siebie nie daje. Gdy Magdalena Środa rozmawia ze swoimi studentkami na wydziale filozofii i socjologii, jest przekonana, że nie wejdą one w układ z jakimś macho, który zamknie je w domu i będzie się domagał nieodpłatnej pracy usługowej. Nie zmarnują studiów i nie dadzą się zamknąć w domu. Będą chciały niezależności, kariery zawodowej i samorealizacji. Dlatego szukają partnerów, ale tych niestety jest dużo mniej niż mężczyzn. Magdalena Środa dostała w życiu duży kapitał miłości. - Najpierw cudowny ojciec, potem równie cudowny mąż. Los dobrze się ze mną obszedł - twierdzi. - Moje ponad 20 lat małżeństwa utwierdziło mnie w przekonaniu, że najważniejsze w związku są zaufanie, wzajemna tolerancja i pewność, że na drugiej osobie zawsze można polegać. Mąż daje mi taką pewność. Anna Kalczyńska podziwia swojego ojca za miłość i ciepło w stosunku do mamy. I choć 15 lat starszy od żony, jest pełny życia, aktywny i nadal atrakcyjny. Dzień zaczyna od pompek, zabiera mamę na pływalnię. Mają wiele wspólnych pasji, niedawno nauczyli się jeździć na nartach. - Oczywiście tata nie jest pozbawiony wad - mówi dziennikarka. - Bywa porywczy obraża się. Gdy jest zdenerwowany, cały dom chodzi na paluszkach. Ale mimo wszystko, jak na nich patrzę, zazdroszczę im takiego uczucia. Im jestem starsza, tym bardziej wierzę w to, że prawdziwa miłość pozwala wszystko nadrobić, przezwyciężyć. Ojciec kiedyś nie wiedział, jak poradzi sobie z wychowaniem trójki dzieci, ale tak kocha mamę, że stał się fantastycznym mężem i ojcem. Ja jeszcze nie spotkałam takiego człowieka, ale wydaje mi się, że jest to możliwe - dodaje.
Miśkiewicz coraz częściej myśli o ślubie i o dzieciach. Ale nie chcą z Markiem być tak młodymi rodzicami, jak mama i tata Doroty. Wokalistka cieszy się, że narzeczony tak szybko wszedł w jej rodzinę, że dogaduje się z ojcem. - Marek gra na gitarze, komponuje - opowiada Miśkiewicz. - Gdy śpiewam na scenie i mam u swego boku narzeczonego i tatę, czuję się bardzo pewna i spokojna. Wiem, że przy nich nic złego mnie nie spotka.
Monika Głuska-Bagan
PANI, wrzesień 2005
Serdeczne podziękowania dla Redakcji „PANI" za zgodę na zamieszczenie materiału.